GILDIA DE`INARAIN

Miejsce spotkań Gildii Rodu De`Inarain

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Moda

Ogłoszenie

Proszę Radę Rodu o podanie terminów, które odpowiadają Wam, aby zwołać obrady na zamku

#1 2010-12-10 12:54:16

 Myrddin

Użytkownik

Zarejestrowany: 2010-12-05
Posty: 34
Punktów :   

Ostatni Mistrz

(Opowiadanie to powstało już dawno i jest całkowicie niezależne od gier itp. Nie jest to opowieść, ni historia żadnej postaci. Miało być częścią czegoś większego, a zostało jak jest. Wrzucam je, w pełni świadom drobnych błędów stylistycznych, których świadomie nie poprawiam - by pamiętał wół jak... . Mam nadzieję, że nie uśniecie po pierwszych stronach i dostarczy wam ono odrobiny rozrywki. P.S. Wszelkie prawa autorskie zastrzeżone )

1. UPADEK ZAKONU JEDNOŚCI


Minęły już ponad dwa lata odkąd był w drodze. Nigdzie nie mógł zostać dłużej niż kilka dni nie narażając siebie, a co gorsza innych na ból i cierpienie… dużo bólu i jeszcze więcej cierpienia. Był banitą, mordercą i zdrajcą. Ucieleśnieniem najgorszego przestępcy i zbrodniarza jakiego można by było sobie w tamtych czasach wyobrazić. Był ścigany od ponad dwóch lat, przez najlepsze służby w królestwie. To, że go jeszcze nie dopadli, zawdzięczał temu tylko, iż sam należał do najlepszych i miał sporo szczęścia. Był mordercą ukochanego przez lud króla, a przede wszystkim był… niewinny.

Niewinny przypisywanej mu zbrodni, za którą go ścigano – winny we własnych oczach kaźni, jakiej dokonano na jego braciach. Oszukany, wykorzystany i zdradzony. Szukał sprawiedliwości, zemsty  i odkupienia. Nie mógł jednak zaznać ani pierwszego, ani drugiego, gdyż los był mu inny pisany. I o ile on sam, w z góry zapisany człowieczy los nie wierzył. O tyle sam los miał gdzieś jego niewiarę i trwał – realizując swoją rolę - niewzruszony. Nadmienić w tym miejscu należy, że zarówno jego osobisty los, jaki i losy każdej ożywionej - nie ożywionej zresztą też – materii i istoty na tym świecie, jest tworem stałym i niezmiennym. Los zatem sam z siebie zmienić się nie mógł. A ten który posiadał moc jego zmiany i dowolnej nim manipulacji, będąc losu twórcą. Nie robił tego nigdy – bądź prawie nigdy.

Przed dwudziestoma sześcioma miesiącami, niewierzący w los, myrt imieniem Artiss należał do elitarnych oddziałów jego – świętej pamięci – królewskiej mości. Wyznaczony przez starszyznę, wraz z dwoma innymi członkami Zakonu Jedności – do którego wówczas należeli - miał stanowić elitarne wsparcie królewskiej armii, w nadchodzącej bitwie z plemionami zachodu. Przynieść to miało jego zakonowi znaczne korzyści w przyszłości i ukrócić działania możnych, próbujących za wszelką cenę zniszczyć zakon. Jak się później okazało, jedyną korzyścią jaką odniósł zakon, wystawiając swoich myrtów do bitwy z najeźdźcą zachodu, był absurdalny fakt, że zakon przestał istnieć. A co za tym idzie, koszty jego utrzymania spadły do zera – lecz z pewnością nie na takie korzyści liczyła starszyzna zakonu. Biorąc pierwszy - i zarazem ostatni – raz przez zakon, udział w działaniach zbrojnych królestwa.
Artiss po bitwie pozostał w elicie. Tyle, że tym razem, elicie najbardziej poszukiwanych przestępców w kraju.

Członkostwo uzyskał natychmiastowo po tym, jak marszałek polny Doryk, - wylizawszy się z ran po ostatecznej bitwie - w której zginą król Eleryk wygłosił publicznie oświadczenie:
Król został zamordowany!
Czynu tego haniebnego, dopuścili się zdrajcy z Zakonu Jedności. Zakonu, który to nasz miłościwy król – niech mu ziemia lekką będzie – Eleryk, przed dziesięciu laty przyjął na nasze ziemie! Obdarowując tych,  psich synów! Ziemią, zwalniając z podatków, nadając im prawa i przywileje. Po to tylko, aby w dziesięć lat później, dostać w ramach podziękowania za swą hojność, osiemnaście pchnięć sztyletem. Osiemnaście zdradzieckich ciosów, zadanych przez myrta Artissa. Członka osobistej świty króla, wykonującego polecenia starszyzny swego przeklętego zakonu…


Bredniami tymi, jak i jeszcze wieloma innymi, marszałek polny Doryk raczył licznie zebranych na królewskim placu, jeszcze przez długi czas. Oberwało się również druidom – jakoby ściśle współpracującym z Zakonem Jedności. Rycerzom Zakonu Błękitnego Węża – za bierną postawę wobec działań Zakonu Jedności i mniej, lub bardziej jawne ich popieranie. I zielarce Marcie – oficjalnie uznanej za kochankę Artissa. Rzekomo, pomagającej  później swemu ukochanemu, zbiec z miejsca zbrodni. A w rzeczywistości za to, że nie chciała dać dupy jednemu z możnych finansującemu całe te przedsięwzięcie.
Jak się można domyślić, sprawy po oświadczeniu marszałka Doryka potoczyły się już błyskawicznie.
Rycerze Błękitnego Węża – stanowiący nieliczny i młody jeszcze zakon – rozwiązali się dobrowolnie… o ile za definicję ‘dobrowolności’ uznamy widmo stryczka i łamania kołem.
Zielarka Marta została poddana publicznej kaźni, w celu przyznania się do zarzucanych jej przewin. Zmarła po czterech dniach katuszy, nie przyznawszy się do niczego. W sześć lat później, okrzyknięta została przez Zakon Nowej Nadziei, świętą męczenniczką. Patronką prawdziwie zakochanych.

Zakon Jedności – liczący trzy sporej wielkości placówki w królestwie – został jeszcze tego samego dnia spacyfikowany. Każda z trzech placówek doszczętnie złupiona, poczym równie doszczętnie spalona. Myrtowie, którzy w nim przebywali w większości wymordowani – ci którzy przeżyli rzeź, zmarli w królewskich lochach, bądź na królewskich szubienicach. Według oficjalnych raportów oficerów, dowodzących pacyfikacją siedzib Zakonu Jedności, winni takiemu obrotowi sprawy są sami myrtowie.

Nie dało się z nimi negocjować – napisał jeden z oficerów w swym raporcie.
Gdy przybyliśmy na miejsce, zostaliśmy natychmiast zaatakowani, przez przebywających tam myrtów. Byli oni oszalałymi z gniewu i nienawiści potworami, którym niestraszna była śmierć w walce. Wydawało by się nawet, że tej śmierci pragną ponad wszystko, a każdy z nich ma za zadanie, by odeszła wraz z nim jak największa liczba naszych dobrych żołnierzy. Zapewne jest to sprawka starszych, którzy mieli zgubny wpływ na tych młodych i zaślepionych ich naukami ludzi. Wobec czego zmuszony byłem, do użycia wszystkich sił jakie mi przydzielono. Natychmiastowego odpowiedzenia atakiem na atak, tak by zminimalizować straty wśród własnych żołnierzy, co – z bólem serca stwierdzam – zakończyło się zdziesiątkowaniem myrtów – kontynuował oficer w swym raporcie.

Późniejsze, oficjalne sprawozdanie przedstawione opinii publicznej, z przebiegu ‘pacyfikacji’ Zakonu Jedności zawierało zlepek wszystkich trzech raportów. O dziwo, każdy z tych trzech raportów, przedstawiał niemal identyczny scenariusz:
Przybyła na miejsca królewska armia, z zamiarem pokojowego aresztowania myrtów i doprowadzenia ich przed oblicze sądu, spotkała się z agresywnym powitaniem.

Dalej był już ten sam schemat – we wszystkich trzech raportach. Myrtowie atakują niepomni na próby negocjacji, podejmowane ze strony królewskich oficerów.
Oficerowie - z bólem serca. Wszyscy trzej, bez wyjątku! - zmuszeni są do użycia wszystkich przydzielonych im do tego zadania sił. Starszyzna zakonna widząc, że ich podopieczni nie mają szans w bezpośrednim starciu z królewskimi, zarządza wycofanie się do klasztoru. Skryci w klasztornych murach myrtowie, rozpoczynają ostrzał ciskając w królewskich zatrutymi strzałami. Na co wojska królewskie, nie mogąc wedrzeć się do klasztoru – z powodu braku taranów -, bez ponoszenia przy tym manewrze ogromnych strat, zmuszone są do ostrzału klasztoru płonącymi strzałami i… KATAPULTAMI miotającymi ogniste kule.

Oczywiście, mnogość tych niesamowitych zbiegów okoliczności, które towarzyszyły temu przedsięwzięciu została szybko zauważona i wytknięta marszałkowi. W głowach co bardziej rozgarniętych, od razu powstały pytania: Jak to możliwe, że armia królewska była na miejscu trzech, rozrzuconych po kraju placówek zakonu, już w południe tego samego dnia, w którym marszałek polowy Doryk wygłosił swe oświadczenie?
Dlaczego nie zabrano taranów wiedząc, że myrtowie mogą skryć się w klasztorach?
I jakim do cholery cudem, w pół dnia dotarły tam katapulty?!
Na wszystkie te, jak i wiele innych zarzutów odpowiadano zdawkowo, bądź kpiąco.
Zatrute strzały?! – pytano. Przecież powszechnie wiadomym jest, że myrtowie nigdy nie używali broni miotanej!
To zdrajcy i spiskowcy, chcieli byśmy tak myśleli! – padała oficjalna odpowiedź ze strony samego marszałka, bądź jego popleczników. A delikwent, zadający niewygodne pytania znikał. Bądź, jeśli miał dość szczęścia, pochodził ze szlachetnego rodu – i miał szerokie, tylne partie swego tułowia - dostawał w łapę i milkł.

Rozgarnięci ludzie, nagle przestawali być rozgarnięci. Albo – co zdarzało się częściej – przestawali być w ogóle.
Tuż po „Upadku Zakonu Jedności” – jak to po latach nazywali historycy - trafił się też jeden uczony, imieniem Orbakus. Biegły w mowie i piśmie. Przed zniknięciem bogów – szanowany i ceniony mag. Teraz – już mniej szanowany i jeszcze mniej ceniony, skryba miejski. Jako znawca i gorący zwolennik Zakonu Jedności, zaczął wygłaszać na rynku królewskiego miasta swoje mowy. To co mówił, tyczyło się bezpośrednio osoby – jak sam twierdził - „chędożonego marszałka Doryka i jego pierdolonych popleczników”.
Trzy dni później, znaleziono go w jednym z zaułków dzielnicy portowej. Znajdował się on w stanie, dalece nie pozwalającym mu, na dalsze głoszenie swoich mów przeciwko marszałkowi. W zasadzie, to jego stan nie pozwalał mu już, na głoszenie czegokolwiek. Bo z reguły bywa tak, że trupy z odrąbaną głową, są raczej mało rozmowne.
Po latach utarło się nawet powiedzenie: nie chędoż władzy publicznie, bo ci głowa z karku zniknie!

Tajemnicze zniknięcia ludzi, sprzeciwiających się Dorykowi. Trupy w zaułkach i na obrzeżach miast. ‘Samobójcze’ targnięcia się na własne życie: Wisielcy. Skaczący z mostów do wartkiej rzeki, z przywiązanym kamieniem – najczęściej do szyj. Łykający trucizny. Nawet kilku ludzi, próbujących skręcić sobie własnoręcznie kark. 
Skutecznie zniechęciły do publicznego wyrażania swoich wątpliwości, odnoszących się do prawdomówności i samej osoby marszałka Doryka, oraz jago kompanów.
 
Z liczącego 363 myrtów Zakonu Jedności, po blisko dwóch i pół roku od pogromu została dziesiątka. Czterech młodych uczniów. Przebywających podczas rzezi w północnych górach, gdzie aż do zimy medytować mieli w odosobnieniu. Od czasu jak dotarły do nich wieści o losach zakonu, dostarczone im przez przyjaciela Artissa. Będących teraz stałymi mieszkańcami, miejsca swego ocalenia.
Trzech wtajemniczonych. Wysłanych do południowego królestwa Nyrdiany przez starszyznę, gdzie miała powstać nowa placówka zakonu. Ukrywających się obecnie na tamtejszych ziemiach, otrzymawszy azyl od króla Rolanda IV. Dwoje starszych myrtów. Wojowników niemal doskonałych. Wybranych wraz z Artissem, jako przedstawicieli Zakonu Jedności w bitwie z najeźdźcą. Pojmanych  przed dwoma miesiącami, podczas próby zamachu na marszałka polnego Doryka - obecnie uzurpatora i samozwańczego władcę Kortyrii, królestwa północy. Oraz sam Artiss. Niegdyś - jeden z trzech mistrzów Zakonu Jedności. Dziś – ostatniego z żyjących mistrzów, nieistniejącego już zakonu.

Minęły już ponad dwa lata odkąd był w drodze. W drodze do lasów północnych. Miejsca owianego legendą. Sprowadzającego śmierć na każdego wędrowca, który odważy się w swojej głupocie, czy też ignorancji, przekroczyć jego granice.
Lasy północe królestwa Kortyrii. Ostatnia, płowa nadzieja Artissa na dokonanie pomsty za swych braci. Ludzi, którzy bezinteresownie poświęcili dla niego życie, stając się jego rodziną, kiedy nie miał nikogo. Oferując mu dach nad głową, kiedy spał na ulicy. Napełniając brzuch, gdy słaniał się już z głodu. Było jeszcze jedno, na co liczył… odkupienie.

Offline

 

#2 2010-12-10 17:26:52

Artmidear

Moderator

Zarejestrowany: 2010-12-08
Posty: 118
Punktów :   

Re: Ostatni Mistrz

opowiadanie pełne zachwytu ile czasu to robiłeś?

Offline

 

#3 2010-12-10 19:17:14

Algenargh

Administrator

Zarejestrowany: 2010-11-13
Posty: 109
Punktów :   

Re: Ostatni Mistrz

Dech mi zaparło, powiadam Wam... Dzieło godne kontynuacji - czego stanowczo się bym domagał (na razie nie używając poleceń wynikających z przywileju bycia Mistrzem Gildii ). Gratulacje Myrddinie - doskonała narracja, wartka akcja, wyraziści bohaterowie - naprawdę chapeau bas.

Offline

 

#4 2010-12-10 22:33:15

 Myrddin

Użytkownik

Zarejestrowany: 2010-12-05
Posty: 34
Punktów :   

Re: Ostatni Mistrz

Artmidearze nie pamiętam dokładnie lecz długo. Kilka dni na pewno, a i później częste poprawki i zmiany.
Dziękuje Algen za miłe słowa. W zamyśle miała powstać co najmniej książka, lecz ja osobiście nie czuję się na siłach by takową napisać. Moim idolem w tej dziedzinie jest Pan Sapkowski, któremu mogę buty czyścić No a przy okazji mam manię dokładności w takich sprawach i pisał bym pewnie lata i ciągle był niezadowolony ze swej powieści niczym Michaił Bułhakow

Offline

 
Tutaj możesz wpisać treść, która ma sie ukazać w stopce forum.

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
GotLink.plmaterace rehabilitacyjne